O symbolach
Zapomniane symbole.
Gdy byłem mały trafiłem na Hel. W budynku dawnego kościoła ewangelickiego urządzone jest muzeum etnograficzno-przyrodnicze gromadzące w swych zbiorach zarówno spreparowane okazji miejscowej fauny jak też liczne zabytki kultur materialnej żyjących na półwyspie kaszubskich rybaków. Oglądałem stare wiosła, sieci, harpuny, pałki do głuszenia fok i temu podobne narzędzia. Spostrzegłem na niektórych z nich wyryte lub wypalone symbole – Czasem stylizowane litery splecione ze liniami i strzałami. Tworzyły cały skomplikowany kod. Widać było niekiedy podobieństwa wynikające z więzów pokrewieństwa szyprów którzy ich używali. Były to znaki dawnych maszoperii – swego rodzaju spółek rybackich istniejących od średniowiecza aż po dzień dzisiejszy. Na studiach poznałem gmerki kupieckie i rzemieślnicze – podobne symbole pełniące funkcję nieformalnych herbów rodzina nieszlacheckich lub poszczególnych ich członków. Wiedząc na co zwrócić uwagę zacząłem odnajdywać kolejne, na ścianach starych domów, na archiwalnych zdjęciach z norweskiego Bergen… Zrozumiałem czym są i czemu służyły.
Od Powstania Styczniowego mija właśnie 150 lat. To niewiele. Nasi dziadkowie znali osobiście uczestników zrywu. Jeszcze mój ojciec urodzony tuż przed wojną poznał staruszka – dawnego służącego, który w młodości wraz z dziedzicem poszedł do powstania. Ostatni weterani walk z moskalami zmarli w latach czterdziestych. Tymczasem większość Polaków nie rozumie dziś symboliki trójpolowego herbu używanego w tym okresie i widniejącego na pieczęci Rządu Narodowego. O ile rozpoznają orła i znak pogoni, o tyle anioł z mieczem nie budzi prawie żadnych skojarzeń. Mało kto kojarzy że to herb ziemi Kijowskiej – a cała „trójpolówka” wyraża historyczną jedność ziem dawnej polski: Korony, Litwy i Rusi.
Przeglądam katalogi pamiątkowych broszek, pierścieni oraz biżuterii żałobnej. Łapię się na tym że nie wszystko rozumiem. Krzyże i krzyżyki są oczywiste. Inskrypcje na nich przeważnie też. Wytłoczono w metalu cyfry - daty krwawo stłumionych manifestacji patriotycznych. Czasem pojawi się liczba ofiar wyrażona cyfrą lub za pomocą małych krzyżyków. Na rewersach umieszczono cierniowe korony – nawiązujące do ofiary z życia i męki Chrystusa. Tu i ówdzie na krzyżu lub koronie leży gałązka. To zrozumieją już nieliczni - symboliczna palma męczeństwa to symbol mocno dziś zapomniany. „Czarna” biżuteria powstała w okresach żałoby narodowej, też powoli zaczyna wymykać się naszemu zrozumieniu. Zapomnieliśmy to co jeszcze dla naszych dziadków stanowiło zbór symboli opisujących rzeczywistość. Bardzo popularne były broszki złożone z krzyża, serca i kotwicy. Symbolizują wiarę miłość i nadzieję. Ale dlaczego naszym przodkom kotwica kojarzyła się z nadzieją?
Wykonywano też żałobne czarne kokardy, bransoletki w kształcie łańcuchów, kajdan, czasem z podwieszonymi miniaturowymi kłódkami – to identyfikujemy. Naród był w żałobie i niewoli więc także noszone ozdoby nawiązywały do śmierci i niewoli. Często występowała tez biżuteria w postaci zapiętych klamrami pasów. Umieszczano na nich napis Boże Zbaw Polskę. Nie potrafiłem tego rozgryźć puki nie natrafiłem na podobną broszkę – ozdobioną jednak napisem „W jedności siła”. Najwidoczniej naszym przodkom zapięty pas, podobnie jak splecione w uścisku dłonie, kojarzył się z solidarnością i współpracą. Dla nas jest już nieczytelny – wymaga solidnego ruszenia głową.
Czasem symbole zmieniają znaczenie. Trupia czaszka a pod nią skrzyżowane piszczele kojarzy nam się dziś bardzo negatywnie. Tymczasem dla naszych przodków był to symbol jak najbardziej pozytywny i budzący szacunek. Okazałe czaszki nosili na czapkach Żuawi Śmierci – najbardziej doborowa jednostka doby powstania styczniowego, wyspecjalizowana w szaleńczych często wręcz samobójczych atakach na pozycje wojsk carskich. W niektórych akcjach jednostka te traciła nawet 90% stanu liczebnego, ale za każdym razem odradzała się – legenda oddziału przyciągała kolejnych straceńców gotowych przyozdobić się tym emblematem i w krwawym boju pokazac wrogom całkowitą pogardę dla śmierci. Czaszka pojawiła się ponownie po półwieczu jako emblemat „Kompanii Starka” – jednego z najbarwniejszych oddziałów ochotniczych biorących udział w walkach polsko-ukraińskich o Lwów. Członkowie tej formacji rekrutowani po części z lwowskich batiarów, do walki ruszali często w stanie dalekim od trzeźwości, ale bili się do upadłego i byli w stanie zdobyć, a potem utrzymać niemal każdą pozycję. Podobnie w okresie walk polsko-bolszewickich czaszkę przyjęły za symbol oddziały kozackie naszego sojusznika - generała Stanisława bat’ki Bułchak-Bałachowicza. I znowu ludzie noszący ten „trupi” emblemat dokonali cudów waleczności i hojnie zrosili własną krwią pola bitew… Dziś czaszka na czapce budzi w nas skojarzenia z mordercami z SS. Także swastyka – w Indiach przynosząca szczęście, w Europie symbol Słońca i ognia – od czasów ostatniej wojny znalazła się w niełasce.
W okresie przedwojennym II RP zamieszkiwały różne mniejszości narodowe. Nasi dziadkowie chodzili do szkoły z żydami, składali sobie nawzajem wizyty, poznawali elementy wystroju domów, oraz siłą rzeczy niektóre zwyczaje w nich panujące. Gdy pierwszy raz miałem w ręce starą mezuzę nie miałem pojęcia co to takiego. Z pewnością nasi dziadkowie bez trudu rozpoznaliby ten przedmiot, podobnie jak znali przeznaczenie filakterii używanych podczas modlitwy, czy jadów – wskaźników do czytania tory. My nie mając kolegów-żydów spośród licznych symboli i przedmiotów pozostałych po naszych dawnych sąsiadach skojarzymy siedmioramienny świecznik i gwiazdę Dawida. Ale rozłożymy bezradnie ręce nie wiedząc jaką treść kryją ozdoby lampy chanukowej - np. dwa lwy trzymające palmę. Ktoś musi nam dopiero wyjaśnić, musimy doczytać by dowiedzieć się że to nie palma tylko rajskie drzewo życia… Na szczęście zwyczaje i symbolikę związaną z judaizmem przybliżają liczne filmy na czele z nieśmiertelnym „Skrzypkiem na dachu”. Większy kłopot mamy patrząc na symbole przynależne mniejszości ormiańskiej. Patrząc na fantastyczne dekoracje kamienic ormiańskich w Zamościu nic nie byłem w stanie odczytać. Symbolika ukryta wśród stiuków była zbyt odległa. Nie kojarzyła mi się z niczym co znałem – a przecież studiując archeologię widziałem niejedno.
Istnieją znaki nazwijmy to „niepisane”. Nasi przodkowie żyjący na kresach stykali się z Ukraińcami i Białorusinami – podchwytywali to i owo – korona cnoty ułożona z włosów jeszcze wokresie II RP oznaczała że dziewczyna jest panną na wydaniu, albo wdową od co najmniej siedmiu lat – taka fryzura oznaczała jednocześnie gotowość do zamążpójścia, zachętę do wysłania swatów. Na Mazowszu i Polesiu tę samą funkcję pełniły pomalowane na błękitno okiennice chałupy. Dziś oba te symbole są od dawna martwe. Premier Julia Tymoszenko zaplatała na głowie piękną koronę choć jej życie osobiste przeczyło temu co przekazywała fryzura..
Jest wreszcie osobna kategoria symboli i pamiątek które coś mówią wyłącznie ich właścicielom, które bez towarzyszącej im legendy są całkowicie nieme i niezrozumiałe. Swego czasu widziałem kałamarz wykonany z kopyta legendarnej Kasztanki – klaczy Józefa Piłsudskiego. Mój dziadek przechowywał jak smutną relikwię kulę karabinową która w czasie wojny zabiła mu przyjaciela. Nam też w swoich zbiorach nóż do papieru który wykonał weteran walk o wał pomorskich. Nóż wyklepał z okazałego odłamka pocisku artyleryjskiego który lekarze w szpitalu wojskowym usunęli mu z ciała… Otrzymałem też odłamek hitlerowskiej bomby którą znajoma podniosła we Wrześniu 1939 przeżywszy nalot na dworzec Warszawa Wschodnia…