wykastrowane pokolenia

https://opoka.org.pl/News/Swiat/2024/papiez-ludobojstwo-kulturow-odbiera-dzieciom-przyszlosc

Ludobójstwo kulturowe dokonuje się, gdy okradamy dzieci z ich przyszłości, gdy nie oferujemy im warunków, aby stały się tym, kim mogłyby być – mówił papież Franciszek do uczestników sesji plenarnej Dykasterii Kultury i Edukacji.

 

Jestem z pokolenia na którym dokonano może nie ludobójstwa ale kastracji... Urodziliśmy się w PRL-u. Nasz dostęp do kultury zachodnioeuropejskiej był najwyżej na ćwierć gwizdka. Nie mieliśmy większych szans pojechać na zachód, by zobaczyć skarby sztuki Włoch, czy choćby niemiec. Wyjazdy na wschód też były drastycznie ograniczone. O zbiorach największych światowych  muzeów tylko czytaliśmy, a wiele słynnych obrazów i zabytków sztuki poznawaliśmy z czarno-białych reprodukcji. 

*

Za nami lata wlenia głową w mur... Lata łapania każdego dostępnego okrucha...  Lata umierania kolejnych pasji - karlejących z braku możliwości ich rozwijania...

*

Bardzo wielu książek naukowych, podróżniczych czy beletrystyki - nie tłumaczono na nasz język. W telewizji był jeden program - filmów popularno naukowych było w nim jak na lekarstwo. (choć wedle mojej oceny programy dla dzieci stały na dość przyzwoitym poziomie). Reportaże podróżnicze Elżbiety Dzikowskiej i Tonyego Halika nadawano o dziwacznych porach - późnym wieczorem... 

*

Nasza edukacja także była mocno kaleka. Angielski miałem tylko w 7 klasie szkoły postawowej a i to dzięki temu że dyrekcja się postarała i załatwiła. Czytałem dużo - wręcz nałogowo - próbowałem rozwijać pasje... Nadrabiać, nadganiać... Przyszedł rok 1989-ty. Pożegnałem podstawówkę, kraj pożegnał siermiężną noc realnego socjalizmu... Byłem z rocznika który miał nieco większe szanse nauki w liceum niż poprzednie  - kanalizowane głównie przez zawodówki...  (Zwiększono nabory). W liceum angielskiego nie miałem bo nasz "ynteligentny inaczej" dyrektor uważał że klasie humanistycznej angielski potrzebny nie jest. A na kursy czy korepetycje nie bardzo było nas stać. Wyjazdy za granicą były już możliwe - ale przy przeciętnych zarobkach rzędu 120-150 dolarów nadal mało dostępne...

*

Uważam się za człowieka umiarkowanego sukcesu. Napisałem 70 książek, założyłem i utrzymuję rodzinę, kupiłem mieszkanie, spłaciłem kredyt, nawet auto mamy. Co jakiś czas dochodzę do ściany. Co jakiś czas bolesną czkawką odzywa się to wszystko czego nie zdołałem zrobić, zdobyć, osiągnąć. Kariera literacka? Jakoś to ogarnąłem. Ale budowałem tę swoją przyszłóść w złości, szarpiąc się, miotając, na przekór losowi, nie dając się wdeptać w błoto. Nie odpuszczając. 

Ile dałbym radę stworzyć gdybym budował na spokojnie - bez tak dzikiej harówki, bez strachu, gdybym działał opierając się na szerszych zasobach wiedzy, w lepszym i zasobniejszym kraju, mając oparcie w jakimś tam majątku zgomadzonym przez rodznię, (lub choćby mogąc dorobić w rodzinnej firmie) Ergo: wolny od trosk materialnych bezlitośnie niweczących wszystkie młodzieńcze plany.

*

Kim mógłbym zostać gdyby nie pogrzebane plany mojego Dziadka, gdyby nie katastrofa okupacji hitlerowskiej, a potem lata socjalistycznej biedy? Kim mógłby zostać mój Ojciec gdyby świat dał Mu trochę większe szanse? Czy w tym innym świecie byłbym dziś pisarzem czy może egiptologiem albo archeologiem od Ameryki Południowej? Pisanie wybrałem jako jedyny dostępny mi środek dający nikłą szansę zapewnienia sobie niezleżności materialnej. Udało się jakoś tam - ale nie to planowałem.

*

Ludzie podziwiają ile napisałem. A ja? 

Mam wrażenie że zrobiłem to, co dało się zrobić w tych warunkach.

Tylko tyle. Aż tyle...

Image

© 2024 Andrzej Pilipiuk | Wszystkie prawa zastrzezone| Realizacja: AS DIGITAL