„Trucizna”
Oto z dawna oczekiwany, triumfalny powrót Jakuba Wędrowcza, czyli to, co tygrysy lubią najbardziej. Na ponad trzystu stronach znajdujemy 20 opowiadań, opiewających czyny (te szlachetne i te mniej…) najpopularniejszego menelskiego egzorcysty – amatora literatury polskiej. Co mnie w tym zbiorze zaskakuje, to łagodna ewolucja głównego bohatera, przejawiająca się w jego stosunku do dotychczasowych wrogów: dzielnych stróżów prawa i plemienia Bardaków. Albo Jakub lekko złagodniał na starość, albo potrafi wznieść się ponad przyziemne mordobicie w imię wyższych celów. Wyższymi celami może być dobro wioski i społeczności lokalnej. Do celu wyższego niż nastukanie Barakowi można na upartego zaliczyć też zdobycie fortuny… Zdumiewające, żądza pieniądza zwykle prowadzi do waśni; tu autor dokonuje psychologicznej wolty i pokazuje, że u najprymitywniejszych osobników, przesiąkniętych przemocą, może ona objawić się pokojową… no, neutralną współpracą…
Andrzej Pilipiuk uwarzył smakowitą „Truciznę”, dorzucając do kotła tak egzotyczne na tradycyjnej polskiej wsi ingrediencje, jak Muminki czy wróżki. Jednak zasadniczy „wsad” kotła jest tradycyjny. Wampiry, duchy – komuchy i duchy – arystokraci, golemy, pogańskie bóstwa i paskudny belfer… A także przypowiastka na temat „jak Jakub Wędrowycz diabła oszukał i na nice metafizycznie obrócił”. Ale że – jak powiadają barbarzyńcy – magia jest dla słabych, mamy też naukowe podejście do zjawisk paranormalnych, jak odplamiacz niewidzialności z laboratorium KGB. Niebezpieczne w skutkach dla postronnych (zwłaszcza Bardaków) może być zetknięcie się Wędrowycza z prawdziwą nauką. Strach czytać, co genialny i przesiąknięty bimbrem umysł Obdarzonego potrafi wydestylować i praktycznie wykorzystać z naukowego wykładu…
Pilipiuk, tworząc Wędrowcza, wyposażył go w mnóstwo wad – prawdziwych i stereotypowych – charakterystycznych dla mieszkańca zapyziałej wiochy. Jedną z nich jest sposób dorabiania się w czasie wojen czy innych zawirowań historycznych. Pola bitew to źródło bogactw, podobnie jak szabrowanie zrujnowanych dworów czy pałaców… Jak śpiewa Jacek Kowalski: „Do dziś, gdy za stodołę pośpiesza kmiotek z kłopotem, to zamiast liści łopianu używa labrów z klejnotem”. Podobny epizod z dzieciństwa Jakuba znajdziemy w opowiadaniu „Lazaret”.
Na koniec muszę wspomnieć o przeuroczej „dekonstrukcji mitu” o smoku wawelskim. Już dawno Jakub obiecał wnukowi Maciusiowi prawdę na temat tej gadziny (Czerwonego Kapturka już zdekonstruował, o Babie Jadze też poznaliśmy prawdę bez upiększeń…). Jak to ze smoczyskiem było, dowiemy się z opowiadania „Smok”. Nadmienię, że to moje ulubione (co mogłam stwierdzić po dwukrotnym przeczytaniu zbioru, bo raz mi nie wystarczyło); szczególnie przypadła mi do serca postać księcia Kraka…
Najnowszy tom przygód Jakuba W. wciąga czytelnika w głąb świata przedstawionego, do Wojsławic i Starego Majdanu, pod odcinające od świata pole siłowe. I nie chodzi tylko o kolejne obłędne pomysły fabularne na dzikie przygody dwóch starych pokrętów (bo egzorcyście stale towarzyszy Semen), ale to się po prostu świetnie czyta. Przejrzysty, potoczysty styl, żywe dialogi… Uwaga: czytanie grozi wybuchami homeryckiego śmiechu
Agnieszka Dumańska