Oko Jelenia, Tom I - Droga do Nidaros
Z Okiem Jelenia autorstwa Andrzeja Pilipiuka wielu jego fanów wiązało i wiąże wielkie nadzieje. Pojawiały się głosy, że ma być to największa z powieści Wielkiego Grafomana, że to w niej pokaże, na co naprawdę go stać. Póki co, wydany został tom pierwszy – Droga do Nidaros, któremu przyjrzałem się krytycznym okiem. A oto, co z tego przyglądania się wynikło…
Historia rozpoczyna się wyjątkowo sympatycznym akcentem, mianowicie całkowitą zagładą Ziemi przez deszcz meteorów z antymaterii. Wtedy to poznajemy dwóch głównych bohaterów powieści – Marka, nauczyciela informatyki oraz Staszka, całkiem sprytnego licealistę. Ich przygody prawdopodobnie skończyłyby się zanim się jeszcze zdążyły zacząć, gdyby nie pokryty śluzem i śmierdzący chlorem kosmita, który zgodził się ich uratować… pod warunkiem, że zostaną jego niewolnikami. Niewola ta, o dziwo, wcale nie okazała się polegać na czyszczeniu wychodków na obcych planetach, ale postawiła ich przed ogromnie trudnym i niebezpiecznym wyzwaniem – zdobyciem enigmatycznego artefaktu, tytułowego Oka Jelenia.
Jak się okazuje, Marek po wylądowaniu w szesnastym wieku wcale nie dostaje jako partnera Staszka, ale musi współpracować z młodziutką kresową szlachcianką z okresu Powstania Styczniowego – panną Heleną. Swoją drogą, autor nie szczędzi dziewczynie nieszczęść i upokorzeń, co zresztą świetnie uwidacznia brutalną rzeczywistość tamtej epoki. Jakby tego było mało – rozkazy dotyczące misji wydaje im całkowicie nieżyciowa łasica (również kosmitka), która bardziej utrudnia wykonanie zadania, niż pomaga. Sytuacja wcale nie wygląda różowo, ale zderzenie z okrutną rzeczywistością wyzwala w Marku pokłady ogromnej pomysłowości, umożliwiającej przeżycie.
Autor od razu wrzuca bohaterów w potwornie trudne położenie, a w dodatku zsyła na nich kolejne kłopoty, z którymi tamci ledwo, ale jednak jakimś cudem sobie radzą. Praktyka ta znana jest już z poprzednich dzieł Andrzeja Pilipiuka, ale tym razem poprzeczkę postawił sobie znacznie wyżej, niż dotychczas. Pisarz udowadnia, że nie ma sytuacji tak beznadziejnej, że nie byłoby z niej wyjścia, a odważne podjęcie ryzyka pozwala rozwiązać każdy problem. Jak śpiewał Jerzy Stuhr – „Nie ma takiej rury, której by nie można odetkać”. W tym przypadku gra idzie przede wszystkim o przeżycie i na tym głównie się skupiają bohaterowie. Przez to wprawdzie fabuła nie pędzi na złamanie karku, zaskakując dwoma zwrotami akcji na stronę, ale na pewno nie pozwala też czytelnikowi ani na chwilę się nudzić.
Przeżycie w średniowiecznej Norwegii może nie stanowiłoby aż takiego wielkiego problemu, gdyby nie dramatyczna sytuacja historyczno-polityczna tamtych czasów, która stanowi nie tylko tło dla fabuły powieści, ale wręcz nadaje jej konkretny kierunek. Mianowicie katolicka dotąd Norwegia jest okupowana przez luterańską Danię, która wprowadza swoje własne porządki. Bycie katolikiem jest tu traktowane jako jedna z najcięższych zbrodni i bezlitośnie karane (czego bohaterowie doświadczają na własnej skórze). Ponadto rządy okupantów w znacznym stopniu wyniszczyły kraj i zubożyły społeczeństwo. Z drugiej strony bardzo ważną rolę w historycznej osnowie powieści odgrywa Liga Hanzeatycka, a zwłaszcza jej przedstawiciel – Peter Hansavritson, który z lisią wręcz przebiegłością wymyka się próbującym go pojmać (i zgładzić) Duńczykom. Jeszcze wprawdzie nie wiemy, jaki wpływ na losy przybyszów z XXI stulecia będzie miał ów sprytny kupiec, ale odpowiedź na to pytanie znajdziemy zapewne w drugim tomie, który ma się niedługo ukazać.
Droga do Nidaros jest jedynie wprowadzeniem do całej sagi (prawdopodobnie sześciotomowej) i w miarę jej czytania oraz poznawania bohaterów mamy coraz więcej pytań. Dlaczego Helena ma dziwne wizje z czasów II wojny światowej? O co tak naprawdę chodzi z Okiem Jelenia? Kim jest tajemniczy Alchemik Sebastian, którego odnaleźć kazała im łasica? Czym jest Bractwo Świętego Olafa i jakie znaczenie w tym wszystkim ma zagadkowy różaniec? (Tym, którzy już przeczytali książkę zdradzę, że wszystkie miasta z blaszek będą miały duże znaczenie w sadze) No i wreszcie – kim u licha jest Kozak Maksym, który ni z gruchy, ni z pietruchy pojawia się nagle na samym końcu tomu (a tak naprawdę ważną rolę odegra w tomie trzecim).
Książka napisana jest w znanym nam dobrze, pilipiukowym stylu, którego – mam nadzieję – nie muszę nikomu przybliżać. Czyta się ją szybko i lekko, a – przyznam się – że nawet przy drugim czytaniu ciężko było mi się od niej oderwać. Choć jest zdecydowanie poważniejsza od przygód słynnego egzorcysty Jakuba W., to jednak nie brakuje w niej poczucia humoru i nieraz zdarzyło mi się radośnie nad nią porechotać. Aczkolwiek najpoważniejszym jej atutem jest klimat szesnastowiecznej, siermiężnej rzeczywistości, który autor oddał – jak mi się wydaje – dość wiernie, a w dodatku bez zbędnych i męczących opisów. Czasami wręcz czułem smród rozkładających się zwłok z cmentarza albo pełnych nieczystości uliczek Nidaros (choć możliwe, że to jakiś niedojedzony przez moich współlokatorów ochłap właśnie osiągał w szafce pełnię swego rozkwitu). Oczywiście świat ten to nie tylko brud, smród i pluskwy w posłaniu, ale również bajeczna, nietknięta przyroda, którą również można poczuć z kart powieści. Mówiąc krótko – Oko Jelenia pozwala przenieść się w tamtą epokę i zobaczyć, że ona faktycznie żyje.
Na pochwałę zasługuje też sposób, w jaki stworzone i zaprezentowane zostały postacie. Są barwne i różnorodne, a przy tym naturalne i autentyczne. A co najważniejsze, potrafią wzbudzać w czytelniku emocje. Wprost nie mogłem nie polubić uroczej i dzielnej szlachcianki Heli, za to kat i jego koszmarna żonka budzili we mnie mordercze instynkty. Z kolei na ojca Jona patrzyłem z niemałym podziwem.
Z przykrością stwierdzam, że niespecjalnie mam się do czego doczepić. Wyłapałem oczywiście kilka drobnych błędów, które jednak nie miały żadnego wpływu na ogólny odbiór książki. Jedynie brakowało mi miejscami trochę szybszej akcji, jakiegoś zaskoczenia. Nie było wprawdzie dłużyzn, ale akcja raczej toczyła się przez większość czasu dość spokojnie i nie było żadnych większych niespodzianek.
Jeśli chodzi o wydanie książki, to przyznam, że Fabryka Słów jak zwykle trzyma również i w tej kwestii wysoki poziom. Okładka stylizowana na staromodny inkunabuł, odpowiednio do tego dobrana czcionka i stronice zdobione czerwonymi ornamentami dobrze wpisują się w klimat powieści. Takoż i ilustracje mają w sobie coś z owej siermiężnej rzeczywistości. Jedynie opis na tylnej okładce niespecjalnie pasuje do reszty.
Jako całość, oceniam książkę bardzo dobrze. Autor zaserwował nam solidną przystawkę, która zaostrza apetyt na danie główne, jakim będzie reszta sagi. Niemniej jednak przyznać muszę, iż spodziewałem się po Oku Jelenia więcej. Oczekiwałem książki genialnej, odkrywczej i przełomowej dla polskiej fantastyki. Tymczasem otrzymałem książkę bardzo dobrą, rzetelną i klimatyczną…, ale nic ponadto. Liczę jednak, że tutaj historia dopiero się rozgrzewa i pełną parą ruszy w następnych tomach. Kto wie, może saga Oko Jelenia zdetronizuje niedługo trylogię o kuzynkach, która dotąd pozostaje moją faworytą spośród dzieł Andrzeja Pilipiuka?
Autor: Oskar „woskar” Wachowski
Recenzja pochodzi z serwisu valkiria.net przedruk za zgodą Autora