Oko Jelenia, Tom IV - Pan Wilków
Drogi batko atamanie!
Bóg jeden raczy wiedzieć ile czasu spędziłem w tej dziwnej krainie, pofałdowanej niczym twarz mojej babki. Tęskno mi do bezkresnych stepów i wolnych ludzi… Początkowa myśl, aby podbić te ziemie wydaje mi się teraz niedorzeczną - wpierw, że wysłać musielibyście mi jeszcze ze czterech bitnych Kozaków do pomocy, a po wtóre - na nic nam takie ziemie, co ledwie rodzić chcą. Zadki jedynie odmrozić sobie można, a rybami żyć cały czas nie lza. Co się jednak tyczy naszej sprawy…
Tom czwarty Sagi Hanzeatyckiej wzbudził we mnie swoistą sympatię już od chwili, kiedy udało mi się go uwolnić z objęć koperty. I to nie tylko dlatego, że podtytuł Pan Wilków wspomina o moim ulubionym gatunku zwierząt, ale głównie z powodu zawieszenia w niepewności, w którym zostawiło mnie zakończenie Drewnianej Twierdzy. Od tamtego czasu powstało w mej głowie mnóstwo spekulacji na temat dalszego rozwoju akcji, jednakże żadna się nie sprawdziła (i dobrze, bo niektóre były naprawdę dzikie). Teraz moja ciekawość miała zostać zaspokojona. I została, ale za to wsiąknąłem w fabułę jak wilgoć w proch strzelniczy.
Nad naszymi głowami kłębią się czarne chmury. Ani chybi, zaraz rozpęta się potężna burza, która użyźni ziemię ludzką krwią. Moja szabla już skosztowała posoki naszych wrogów, a niebawem nadejdzie dzień, kiedy napoję ją do syta.
Wróćmy zatem do momentu, w którym okrutny autor postanowił zostawić swoich bohaterów aż do kolejnej części. Kantor Hanzy – Bryggen zaatakowany przez duńskich żołnierzy, śmierć czyha na każdym kroku, a nasi bohaterowie wraz z garstką kupców znajdują się na pokładzie „Srebrnej Łani” i próbują wypłynąć z zatoki na pełne morze, choć szanse na to są żadne. Duńczycy prawie ich dorwali. Wydaje się, że nie ma nadziei – w tym momencie świat się zatrzymuje i pojawia się łasica Ina, która ratuje ich z opresji (ale wpędza w kolejne kłopoty). Na domiar złego uzbrojeni w nowoczesną technologię Chińczycy zabili Staszka (choć nie ostatecznie), a teraz zamierzają go przesłuchiwać. Wojna już nie wisi w powietrzu, ale staje się faktem, intryga goni intrygę i nie wiadomo już, kto jest sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Narzekaliście na nudę w części pierwszej?
Z powyższego opisu już można wywnioskować, że czeka nas wartka akcja i spore napięcie. Wydarzenia biegną przez większość czasu trójtorowo: przygody Marka i Heli w drodze do Gdańska i już na miejscu, niewola Staszka u Pana Wilków oraz kampania Kozaka Maksyma przeciwko Chińczykom. Do tego prywatne perypetie naszych bohaterów są sprytnie wplecione w intrygę polityczną w taki sposób, iż stanowią jedną spójną całość. Co więcej - autor nie odkrywa wszystkich kart i niektóre wydarzenia pozostają do wyjaśnienia w przyszłych tomach.
Tutejsze krainy zamieszkują ludzie dzicy a twardzi, zwący samych siebie Saami. Wiem, iż oni także cierpią uciskani przez naszych wrogów, zatem - jeśli Bóg da - starał się będę znaleźć pośród nich sprzymierzeńców w walce.
Andrzej Pilipiuk znów zafundował nam galerię różnorodnych i ciekawych postaci. Do znanych nam już bohaterów (którzy rozwijają się i dojrzewają w miarę trwania fabuły) dołączyli nowi, nie mniej barwni. Że wymienię choćby dzielną Laponkę Taavi, sprytną służącą Gretę, czy perwersyjnego generała Wei. Warto wspomnieć, iż autor starał się im nadać pewną głębię psychologiczną i - choć wprawdzie nie znajdziemy tu zawiłych, wielopoziomowych osobowości - udało mu się sprawić, iż każdy z nich ma swój specyficzny koloryt. Ciekawie jest śledzić rozważania Marka, jego wewnętrzne zmagania z samym sobą i pokusami, jakich doznaje, a także drogę dojrzewania Staszka, który coraz bardziej staje się mężczyzną. Choć z drugiej strony Kozak Maksym pełni rolę swego rodzaju superbohatera - jest niepokonany, niczego się nie boi, nie ma żadnych istotnych słabości - co najwyżej jakieś zabawne przyzwyczajenia lub dziwaczności.
Tym, którzy znają twórczość Pilipiuka, jego sposobu pisania przybliżać nie muszę, a tych, którzy jej nie znają, odsyłam do któregoś ze zbiorków opowiadań, a następnie do pierwszej części Sagi. Pan Wilków nie odbiega znacznie stylem od pozostałych książek - lekki, żywy język, charakterystyczny humor powodujący u czytającego salwy śmiechu i przemycanie własnych przemyśleń lub ciekawostek. W porównaniu jednak z poprzednimi częściami (zwłaszcza z początku serii) mniejszy nacisk jest postawiony na mocne osadzenie akcji w realiach historycznych (bo już w nich jest osadzona), a znacznie większy na rozwój fabuły. Moim zdaniem - z dużym pożytkiem dla tej powieści.
Im bliżej jestem celu, tym częściej spotykam na swej drodze niewielkie watahy wrażych wilków. Wprawdzie jest to dość uciążliwe, ale przynajmniej nie muszę ze sobą wozić jedzenia.
Niestety nie obyło się bez błędów. Nie jest ich wprawdzie wiele, w większości są to drobne nieścisłości. Na przykład jakaś postać wie coś, czego nie ma prawa wiedzieć, albo Marek bywa głupszy niż przewiduje ustawa (jego niedomyślność miejscami była wręcz tragiczna). Zdarzało się też, że bohaterowie mieli przedmiot, którego nie mieli, a przynajmniej mieć nie powinni - zważywszy na realia epoki. Są to wszystko pierdoły, na które mało kto zwróci uwagę, ale recenzencka uczciwość nakazuje mi o nich wspomnieć. A może po prostu jestem upierdliwy?
Samo wydanie i oprawa graficzna książki nie pozostawia nic do życzenia (może tylko to, że Staszek ma raz ciemne, a raz jasne włosy) – jak zresztą na Fabrykę Słów przystało. Okładka, zdobienia na stronach oraz naprawdę ładne grafiki autorstwa Rafała Szłapy dobrze wpasowują się w klimat powieści i go podkreślają. Miłym zaskoczeniem było to, iż wydawcy zrezygnowali wreszcie z debilnego tekstu o „Pilipiuktravel” na okładce.
Podsumowując - Pan Wilków jest jak dotąd najlepszym - moim zdaniem - tomem Sagi Hanzeatyckiej. Wartka akcja, barwne postacie i ciekawa fabuła wciągają w nurt przygody. I choć nie jest to książka naprawdę wybitna, ani też pozbawiona drobnych błędów, jednakże z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu, kto ma ochotę na dobrą przygodę i żywe emocje. Bo to właśnie tutaj znajdzie. I o to chodzi.
A ja już ostrzę sobie zęby na kolejną część Oka Jelenia…
Cel mojej wędrówki coraz bliżej, lecz nie wiem, ile jeszcze niedziel minie, nim wrócę - co daj Boże - na stepy me umiłowane. Tymczasem jednak mus mi iść wciąż przed siebie i biada każdemu, kto spróbuje mi drogę zagrodzić.
Kreślę się, Waszeci sługa i podnóżek
Maksym Omelajnowicz
P. S. Wybaczcie, batko atamanie, iże list niniejszy tak późno dochodzi. Wysłałem go o umówionej porze, atoli gołąb zapewne drogę pogubił… Nie złośćcie się tedy na mnie, ale gołębia za karę upiec doradzam.
Autor: Oskar „woskar” Wachowski
recenzja pochodzi z serwisu valkiria.net przedruk za zgodą autora