Oko Jelenia, Tom V - Triumf Lisa Reinicketriumf lisa

 

Szanowny Panie Dziekanie! Zwracam się z uprzejmą prośbą o udzielenie mi warunkowego zaliczenia semestru z następujących przedmiotów: Patofizjologia stosowana, Farmakologia kliniczna i eksperymentalna, Organoleptyczna analiza mikrobiologiczna narzędzi chirurgicznych oraz Kryptologia recepturowa. Prośbę swą motywuję faktem, iż w czasie tuż przed egzaminami zaliczeniowymi z powyższych przedmiotów w ręce moje wpadł piąty tom sagi Oko Jelenia autorstwa Andrzeja Pilipiuka… i wsiąkłem. 

Niedawno rozmawiałem z kolegą z mojego roku, który czytał początkowe tomy Sagi Hanzeatyckiej. Narzekał, że się dłużyło. Cóż, trzeba przyznać, że miejscami szybkość akcji w Drodze do Nidaros i Srebrnej Łani nie była oszałamiająca. Z drugiej strony – książki te raczej nie miały być w zamyśle Autora historycznymi „Bondami”. Drewniana Twierdza mocno przyspieszyła, a w Panu Wilków adrenalina sięgała szczytów, więc miłośnicy mocnych wrażeń dostali to, na co czekali. Trzymając się tej tendencji, Triumf lisa Reinicke powinien mieć nalepkę „Minister Zdrowia ostrzega – czytanie tej książki może wywoływać palpitacje i zatrzymanie akcji serca”, a Fabryka Słów musiałaby dorzucać gratis w postaci defibrylatora do każdego egzemplarza…

A tu niespodzianka – tak nie jest. Nie będzie szturmu z szablami na helikopter, nie będzie wyżynania stad bionicznych wilków, spaceru przez zamarznięte morza (ani pokonywania ich wpław), eksterminacji armii Chińczyków przy pomocy łyżeczki ani innych tego typu akcji. Tym razem całość akcji będzie dziać się w cywilizowanym mieście – Gdańsku, a koncepcja powieści jakby się zmienia. Czy to znaczy, że będzie mniej ciekawie? O, bynajmniej!

Księga piąta napisana jest w konwencji kryminału. Pamiętacie rzeź w kamienicy Hansavritsona? Wygląda na to, że mordercy szukają też naszych bohaterów, gdyż uderzyli także w Gdańsku. W biały dzień, w środku miasta ziemia spłynęła krwią – na szczęście nikomu z podróżników w czasie nic się nie stało… No, niezupełnie nic – Marek trafił do lochu. Okazało się bowiem, iż szukają go dawni wrogowie, a w dodatku podpadł władzom miasta. Staszek i Hela muszą się ukrywać, bo ktoś im depcze po piętach i najchętniej widziałby ich martwych. Maksym już niedługo może się nimi opiekować. Łasica Ina gdzieś przepadła, a akurat teraz byłaby najbardziej potrzebna. No i jest jeszcze justycjariusz Grzegorz Grot, szesnastowieczny odpowiednik detektywa Colombo, który sporo wie, więcej się domyśla, a podejrzewa stanowczo za dużo. I jest diabelnie inteligentny.

Mocną stroną książki jest ciągłe utrzymywanie napięcia. Nigdy nie wiadomo, w którym momencie i z której strony może nadejść atak. Kiedy wydaje się, że jest bezpiecznie i można być spokojnym – jakby znikąd pojawiają się mordercy i po chwili znikają, nie wiadomo gdzie. Dlatego po paru takich wydarzeniach największe zaniepokojenie wywoływały u mnie sytuacje z pozoru pozbawione wszelkiego zagrożenia. To sprawia, że od książki naprawdę ciężko jest się oderwać. Radzę nie czytać przed ważnymi zaliczeniami.           

Kolejną bardzo dużą zaletą są bohaterowie. Mają pewną głębię, rozwijają się i są  naturalni w swym sposobie bycia – dzięki czemu zyskują coraz większą sympatię czytelnika. Marek – mimo (a może właśnie dzięki temu) iż siedzi w śmierdzącym lochu i wychodzi tylko na przesłuchania (czasem połączone z torturami) – staje się coraz bardziej mądrym i twardym mężczyzną. Widać w nim naprawdę ciekawą przemianę – przestał się nad sobą użalać, uczy się mężnie i cierpliwie znosić przeciwności, nie boi się mówić prawdy, ale też odważnie dochodzić swoich praw przed Grotem, który go więzi.

Podobnie Staszek, który choć nadal jest nastolatkiem i ten sposób myślenia jeszcze się w nim przewija (np. chęć odbicia Marka z więzienia siłą), ale sytuacja zmusza go do usamodzielnienia się, nabycia rozwagi i stawienia czoła życiu. Szczerze się przyznam, że – choć jestem od niego parę lat starszy – to właśnie Staszek był postacią, z którą jakoś najbardziej się utożsamiałem i najbardziej polubiłem. I którą podziwiam – ot choćby za opanowanie w stosunku do Heli (choć może słowo „stosunek” brzmi tutaj cokolwiek dwuznacznie…). Z kolei nasza szlachcianka zdaje się w tym tomie bardziej tajemnicza, gdyż nie mamy zbyt dużego wglądu do jej wnętrza, a czasami jej czyny są nie do końca zrozumiałe.

Warto też wspomnieć o justycjariuszu, który jest świetnie zbudowaną postacią. Niebywale inteligentny, ale jakby zafiksowany na punkcie prawa. Jego racje są z jednej strony dość zrozumiałe i słuszne, z drugiej zaś są sprzeczne z interesami bohaterów, co budzi w czytelniku ambiwalentne uczucia. Za tę postać należą się Andrzejowi Pilipiukowi duże brawa.

Nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił też uwagi na fakt, że bohaterowie dojrzewają nie tylko psychologicznie, ale i duchowo (co w praktyce zwykle jest ściśle powiązane). Ich chrześcijaństwo zaczyna wychodzić z poziomu ideologii czy tradycjonalizmu do faktycznej wiary i relacji z Bogiem. Odbija się to też na ich wyborach moralnych. Przy tym jest to bardzo naturalne i nie narzucające się zbędną teologią czy moralizatorstwem. Gratuluję Autorowi odwagi mówienia o chrześcijaństwie wprost i przyznania się do niego – zwłaszcza, że ostatnimi czasy w sztuce panuje tendencja szukania łatwego uznania poprzez deptanie wartości religijnych lub ich potwornego spłycania.

Poza powyższymi, Triumf lisa Reinickeposiada też inne atuty książek z serii Oko Jelenia. Przede wszystkim klimat szesnastowiecznej Europy, której perłą był Gdańsk, pozwala na wejście obiema nogami w historię. Ponadto lekkość pióra i wspaniałe poczucie humoru Autora, który dał tu prawdziwy popis swych umiejętności. Zwłaszcza na uznanie zasługują mistrzowskie potyczki słowne między Markiem a Grotem, przy których niejednokrotnie wybuchałem salwami radosnego rechotu. Wreszcie – fabuła, która wciąż zaskakuje, a przy tym rozwija się w taki sposób, iż każda odpowiedź rodzi pięć kolejnych frapujących pytań.

Recenzencka uczciwość każe mi też napisać co nieco o wadach Lisa. Jednakże problem polega na tym, że nie bardzo jest się do czego przyczepić. Poza kilkoma drobnymi błędami, które pojawiły się w wersji recenzenckiej, ale pewnie zostaną poprawione przed wydaniem, można tu mówić o kawałku porządnej literatury. Nie jest to wprawdzie dzieło epickie na miarę wielkiej klasyki, ale naprawdę dobra, solidnie napisana książka. Może nie przypaść do gustu osobom, które oczekują wyścigów i strzelanin w stylu „holiłudzkich” filmów akcji, albo lekkiego funtasy w stylu Wędrowycza. Z prostego powodu – jest to książka bardziej wymagająca, ale moim zdaniem raczej należy to zaliczyć na plus.

W podsumowaniu powiem tylko, że Triumf lisa Reinicke to tekst godny polecenia zarówno jako część Sagi Hanzeatyckiej, jak i samodzielna powieść (choć warto przeczytać poprzednie tomy, bo bez nich zrozumienie fabuły byłoby bardzo trudne) ze względu na jej rozwój fabularny i genialne zakończenie. Moim skromnym zdaniem – najlepszy z dotychczasowych tom serii, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że podobał mi się bardziej, niż Kuzynki (mój dotychczasowy niekwestionowany numer 1 wśród książek Pilipiuka). Dlatego ze spokojem sumienia stawiam 95 punktów procentowych i czekam na tom szósty.


Autor: Oskar „woskar” Wachowski

Recenzja pochodzi z serwisu valkiria.net przedruk za zgodą Autora

                                                                                  

https://atria.edu/rtp-live/ https://www.dilia.eu/rtp-slot-pragmatic/