1 - 8
- sobota, 13, październik 2012 17:20
- Administrator
Oszczędność była cnotą...
Przez całe stulecia gospodarka świata rozwijała się w sposób bardzo prosty. Człowiek pracował. Z tego co zarobił odkładał jakąś część. Nazywamy to akumulacją pierwotną kapitału. W którymś momencie wyciągał złoto i srebro ze skrytki, skrzykiwał kilku kumpli, składali oszczędności na jeden stosik i inwestowali w coś. Nazywamy t koncentracją kapitału. Pożyczanie pieniędzy na procent: zarówno lichwa jak i bankowość widziane były bardzo źle. Istniało po temu uzasadnienie teologiczne. Dostałeś od lichwiarza pieniądze a po pewnym czasie musiałeś oddać mu więcej. Zatem tak naprawdę lichwiarz zarobił bo sprzedał ci CZAS. Zaś czas jest własnością Boga…Wraz z rozwojem systemu bankowego pojawiły się rozmaite propozycje systematycznego oszczędzania. Skierowane były głównie do drobnych ciułaczy. Wpłacaj co miesiąc parę groszy, po latach zbierze się większa kwota a do tego bank wypłaci ci odsetki. Dzięki zaś kapitalizacji odsetek kwota jeszcze wzrośnie bo dostaniesz też odsetki od odsetek.
Stówka wrzucona do banku na 5% rocznie podwoi się nie po 20-tu latach ale już po czternastu. W ciągu 23 lat z każdej zainwestowanej stówki będziesz miał trzy. Młody człowiek który z chwilą pójścia do pracy odkładał miesięcznie 10% zarobków po 40 latach idąc na emeryturę miał zapewniony spokojny byt. Każdy dolar, frank czy marka pomnożyły się do tego czasu siedmiokrotnie.Mocna waluta nie ulegająca inflacji, uczciwy i przejrzysty system bankowy, brak podatków od oszczędności i zysków z oszczędności pozwalały drobnym ciułaczom kupić na starość domek, albo pojechać w rejs dookoła świata…
System ten funkcjonował w USA, oraz w krajach EWG. Praca i oszczędność pozwalały budować trwały dobrobyt. Pozwalały go budować w krajach wolnego świata, bowiem w PRL pomysły te szybko zwyrodniały a system bankowy stał się obok niewymienialności waluty zwykłym sposobem grabienia obywateli. Przekonali się o tym boleśnie liczni ciułacze. Przekonał się o tym także np. Zbigniew Nienacki – autor bestsellerowej serii powieści dla młodzieży. Zgromadziwszy z tantiem gigantyczną jak na warunki Polski Ludowej fortunę powierzył ją beztrosko systemowi bankowemu by po dekadzie przekonać się że z kwoty mającej starczyć na długie spokojne i dostatnie emeryckie życie nie zostało prawie nic. Niestety wraz z upadkiem żelaznej kurtyny nastąpiła przyspieszona konwergencja systemów bankowych i ich zaplecza politycznego. Nadeszły bardzo złe czasy dla ciułaczy.
W dawnych czasach człowiek przynosił do banku pieniądze, bank je chronił, bezpiecznie lokował i nimi obracał a właściciel kapitału miał z tego odsetki. Dziś posiadanie konta w banku wiąże się głównie z koniecznością ponoszenia opłat, odsetki z trudem gonią inflację a podatek belki pożera jakiekolwiek zyski. Inflacja szaleje – ceny mieszkań i - tak horrendalne - podwoiły się w ciągu sześciu lat. Nieznacznie zmieniają się ceny w kantorach. Obce waluty najwyraźniej słabną podobnie jak nasza. Bardzo zdrożało złoto – ostatni pewny sposób tezauryzacji majątku.Do tego polityka państwa skutecznie niweczy możliwości akumulacji pierwotnej kapitału oraz utrudnia i w znacznym stopniu koncesjonuje próby jego koncentracji. Zamiast cnoty oszczędzania promuje się życie i konsumpcję na kredyt…Któregoś dnia weksle nasze i naszych władz znajdą się w obcych, być może wrogich rękach. Cóż – jak mówi kozackie przysłowie: „kto jest durniem - umrze jako niewolnik”.
Poważnie myśląc o przyszłości
Gdy miałem naście lat i żyłem na warszawskiej Pradze rytm mojego życia wyznaczała głównie szkoła. Najpierw pierwsza, potem, po przeprowadzce - druga podstawówka. Obie te szkoły oceniam dziś jedną czarną krechą a spory odsetek ludzi z którymi chodziłem do klas uważałem i nadal uważam za kompletne bydło. Cóż – dzielnica w której mieszkałem była zła. Mimo to z tych dwu szkół dało się wybrać trochę wartościowego materiału – miałem kilku kumpli z którymi dało się pogadać i o starożytnym Egipcie i o innych sprawach. Nie było to jednak środowisko sprzyjające rozwojowi intelektualnemu. W 7 i 8 klasie widać było już dość wyraźnie, że otaczająca mnie, młodzież to często żużel. Zaczynały się kradzieże, szkołę parokrotnie odwiedzała milicja by pokonferować z psychologiem na temat różnych ancymonów. Obserwowałem jak powstają struktury gangów, jak perspektywa przynależności do grupy kusi i demoralizuje ludzi wydawało by się z normalnych rodzin. Działy się rzeczy dziwne. Wiosną 1989-tego roku nieoczekiwanie dowiadywałem się że moi rówieśnicy, ludzie którzy pozostawali poza wpływem gangów, odpuszczają sobie - decydują się składać papiery do zawodówek. Ze wszystkich ust słyszałem kpiny dotyczące mojego wyboru. „liceum nie daje żadnego zawodu”, „cztery stracone lata”. Studia? NIKT o tym nie myślał. Wedle mojego rozeznania z tamtej grupy tytuł magistra mają obecnie dwie osoby.
Dzielnica jakoś przeżuwała rodziny, degradowała, koleje pokolenie karlało duchowo. Z mojej klasy do liceów poszły …4 osoby. Syn milicjanta wybierał szkołę nie dającą matury, syn partyjnego aparatczyka i nauczycielki stracił zapał do nauki w połowie pierwszej klasy liceum. Syn ex-ubeka odpadał po dwu latach. Syn sąsiadów opozycjonistów wybierał się do technikum elektronicznego, ale ostatecznie wylądował w budowlance. Czułem że dzieje się coś bardzo złego! Wedle moich ocen, dokonanych po latach całkiem niegłupi ludzie zostali w najlepszym przypadku drobnymi kombinatorami, bazarowymi cwaniaczkami, prostymi robolami lub lumpami… Ale początek miał miejsce wtedy – wiosną przełomowego roku. Co go spowodowało? Nacisk robotniczych rodzin? Brak ambicji? Chyba to drugie, w wielu przypadkach progenitura wykonała krok w tył w stosunku do wykształcenia rodziców.Trafiłem do liceum. Tu też było trochę ludzi z przypadku – ale atmosfera mimo terroru ze strony jednej belfrzycy zdecydowanie lepsza. Tylko miałem trochę pecha - nie trafiłem na nikogo o podobnych zainteresowaniach. Miałem kolegów z klasy – nie miałem kumpli.
II
Sytuacja z którą zetknąłem się w podstawówce była patologiczna. Praskie szkoły uchodziły (i słusznie) za rozsadnik łobuzerki. Zdziczenie na taką skalę trafiało się jeszcze w szkołach na Woli, ale było nie do pomyślenia np. na inteligenckim Ursynowie czy Żoliborzu. Nawet na Bródnie było o niebo lepiej. Potem liczne sygnały uświadomiły mi że patologia ta rozlała się po całym mieście. Pokolenie później hołota opanowała gimnazja i falą wlała się do liceów. Dziś studentki dorabiające jako prostytutki, handel narkotykami i kradzieże na uniwersytetach nie są wcale rzadkim zjawiskiem. Problemy dzisiejszej szkoły widzę przez pryzmat moich doświadczeń. Gangi, kradzieże, bójki, haracze, subkultury, alkohol – to wszystko było już za komuny – tylko na o wiele mniejszą skalę. Zepchnięte na margines. Ograniczone do złych szkół w złych dzielnicach. Może nadmiernie zlekceważono problem skoro dziś, ówczesna patologia jest niemal normą.
Wydaje mi się że wtedy na etapie 6-8 klasy zabrakło nam szczęścia. Zabrakło czynnika „podciągającego”, nadającego młodym ludziom formację duchową. Zabrakło autorytetów, drogowskazów, może trochę celów. Ja miałem swoje marzenia, plany, pisanie, archeologię, ksiązki. Normalną rodzinę która te książki regularnie kupowała, a wiele wartościowych pozycji pożyczałem z biblioteki. Miałem sąsiada archeologa, z którym można było zwyczajnie pogadać. Czytałem „świat młodych” – bardzo przyzwoitą gazetę teoretycznie przeznaczoną dla harcerzy. U reszty moich rówieśników brakowało książek w domu, brakowało kontaktów z inteligencją, spory odsetek rodzin był dysfunkcyjny. Zabrakło czegoś co pozwoliłoby wyrwać się z wiru. Ja się wygrzebałem sam. Samodzielnie określiłem swoje cele i priorytety. Problem polega na tym że już w wieku 11-12 lat wiedziałem co chcę robić w życiu. Nie wszystko wyszło ale miałem cel któremu mogłem podporządkować działania. Miałem własnoręcznie wyznaczony kierunek. Większość moich rówieśników w ogóle o tym nie myślało. Niektórzy z którymi utrzymywałem potem luźny kontakt nie byli w stanie wymyślić sobie celu nawet z dwudziestką na karku.
Wspomniałem wyżej że zabrakło środowiska. Zabrakło elementarnej formacji wychowawczej – którą powinna zapewnić szkoła. Zabrakło też charyzmatycznych nauczycieli, którzy potrafili by nas do czegoś zachęcić. Którzy sami robili by coś ciekawego. Zabrakło wreszcie belfrów którzy dzieciakom z rozbitych rodzin w jakiś sposób zastąpiliby by nieobecnego ojca. Jedynym wyjątkiem był „pan od ZPT” niejaki Lada – który w mojej pierwszej podstawówce zorganizował i prowadził kółko żeglarskie. Wciągnął do niego kilku potencjalnych łobuzów i zdaje się choć trochę wykierował na ludzi. Sądząc po wpisach na „naszej klasie” uczniowie przeważnie wspominają go dobrze. Ja nie. Gdy do szkoły chodziła moja siostra belfer o „wuefu” postawił na sport. To pozwoliło mu wciągnąć sporo dzieciaków. Zapewne kogoś przy okazji uratował. Parę dziewczyn z jego grupy studiowało na AWF. Pokazał drogę którą można iść. Czy kółka zainteresowań, klub dyskusyjny, pokazy filmów, slajdów i temu podobna działalność pozalekcyjna dużo by zmieniły? Wydaje mi się że tak. Elitarność, wspólnota, robienie czegoś razem, wreszcie nietoksyczne środowisko umożliwiające rozwój zainteresowań… Jakiś odsetek młodych ludzi sam znajduje sobie drogę przez życie. Część się stacza i społeczeństwo traci ich potencjał. Pośrodku znajduje się grupa którą warto delikatnie popchnąć we właściwym kierunku. I grupa która już w podstawówce powinna dostać nahajką przez mordy.
Rok 1989-ty wyznacza nową cezurę dziejową. Dla wielu ludzi życie uległo gwałtownemu przyspieszeniu. Cześć rzuciła się w wir pracy by mieć. Część zaczęła zapieprzać byle tylko przetrwać. Część nauczyła się pasożytować na systemie MOPS-w i załatwiać sobie fałszywe renty. Zmiana pociągnęła za sobą zwiększone ryzyko demoralizacji młodzieży. Nieobecni rodzice, ogłupiająca propaganda mediów, nowe wzorce zachowań lansowane przez rozmaitych idoli popkultury. W tej sytuacji organizacje młodzieżowe i szkoła powinny zewrzeć szeregi i nastawić się na ostrą walkę z patologią. Tymczasem dostaliśmy coś wręcz przeciwnego. Najpierw szkoła ustami p.Łybackiej została zwolniona z obowiązku jakiejkolwiek pracy wychowawczej. Potem pomajstrowano przy programie wprowadzając zbędne i szkodliwe gimnazja (czyli wracający czkawką PRL-owski pomysł tzw. „dziesięciolatki”), zaszczuto ministra próbującego walczyć ze zdziczeniem i na koniec zalegalizowano nieuctwo totalne przez zakaz repetowania klas.
Przymus szkolny wprowadzono by wytresować społeczeństwo w posłuszeństwie monarchii absolutnej lub republice. Moralne przesłanki legitymizujące przymus sprowadzają się do tego że szkoła uczy, wychowuje i zapewnie bezpieczeństwo dzieciom gdy rodzice są w pracy. Dziś szkoła nie zapewnia bezpieczeństwa, zwolniła się z funkcji wychowawczej, a od dwu tygodni zaprzestała uczenia.
III
Szkoła minionej epoki miała niejako obligatoryjnie na stanie „drużynę harcerską”. Harcerstwo było wówczas czerwone do bólu, niemniej odgrywało pozytywną rolę. Władza je lubiła i dotowała, zapewniała też czasem przydziały brezentu na namioty. W środowisku lumpenproletariackim dla wielu dzieciaków wyjazd na obóz był jedyną szansą na prawdziwe wakacje.Harcerstwo zapewniało naukę szeregu pożytecznych umiejętności oraz dzięki tolerowanej przez władze tradycji Szarych Szeregów dawało możliwość nasiąknięcia prawdziwym patriotyzmem.Nie zapominajmy też że także w harcerstwie tlił się cichy bunt przeciw komunie i narzucanej ideologii. Bunt który zaowocował na początku lat 90-tych ucieczką kilkudziesięciu instruktorów i założeniem Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej. W obu szkołach odnoszę wrażenie harcerstwo działało jakby na pół gwizdka. Niby wiedziałem gdzie jest harcówka i czasem widziało się rówieśników w mundurach – ale nikt z moich bliskich kumpli nigdy do harcerstwa nie należał.
Nie pamiętam żebym kiedykolwiek zetknął się z bezpośrednią zachętą do przyłączenia się czy choćby informacją jak można przystąpić do organizacji. Inna sprawa że nie odczuwałem jakoś potrzeby. Dziwne bo „świat młodych” czytywałem przecież regularnie… Po 1989-tym roku władza harcerstwo olała. Rozsypały się struktury. Często nauczyciele prowadzący i otaczający opieką drużyny po rezygnowali – przytłoczeni nawałem codziennych obowiązków i zmuszeni do walki o byt. Za komuny na harcerstwo szły konkretne pieniądze. Potem strumyk wysechł. Z jednej strony przykre że wraz z brakiem kasy znikły chęci, z drugiej strony – można tych ludzi zrozumieć.
Ile potrzeba by dziś by odbudować tak pożyteczną organizację? Dodatkowy tysiąc złotych miesięcznie dla belfra-instruktora-opiekuna? Za głupie dwanaście milionów złotych rocznie można odtworzyć tysiąc drużyn. Odtworzyć dziś – póki są jeszcze resztki kadr. Za dziesięć lat zaczynać trzeba będzie od zera. Miejsca jest do wypęku i całkowicie za darmochę – szkoły popołudniami stoją puste. I tak musza być ogrzewane i dozorowane. Prąd do oświetlenia jednej lub dwu klas przez kilka godzin tygodniowo kosztuje grosze.
Kto jak nie harcerstwo dziś nauczy młodych ludzi obowiązkowości, służby i miłości ojczyzny? Być może ruch oazowy częściowo wypełni tę lukę – ale jego podstawowe zadania są inne. Równie ważne – ale koncentruje się on na zupełnie innych aspektach rozwoju i formacji duchowej młodego człowieka. Trudno wymagać by ksiądz proboszcz uczył ministrantów posługiwania się radiostacją i orientacji w terenie (choć są oczywiście i tacy duchowni). Istnieje też skromne liczebne harcerstwo katolickie, ale jego wpływ jest znikomy… „Nasza” władza rzuca prosto w błoto miliardy złotych – ale na rzeczy naprawdę pożyteczne i potrzebne funduszy nie ma.
IV
Z racji wykonywanego zawodu jeżdżę regularnie na konwenty miłośników fantastyki. Imprezy takie organizowane są przeważnie przez lokalne kluby. Wynajmuje się na weekend szkołę, cześć sal przeznacza na noclegi, część na sale prelekcyjne, sale do gier i pokazów filmów. Z całego kraju zjeżdża się kilkuset młodych i bardzo młodych ludzi po czym w swoim gronie dyskutują, grają, gadają, oglądają… Chodzą na prelekcje. Bardzo różne. Spora część zapraszanych pisarzy to w „cywilu” pracownicy naukowi uczelni wyższych. Można posłuchać jak Egipcjanie mumifikowali zmarłych, jakie są zwyczaje pająków, albo obejrzeć pokaz zdjęć wulkanów z Islandii. Tematyka pozornie daleka od czystej fantastyki ale sale pękają w szwach. Tego nie usłyszy się w szkole…Konwent jest magnesem który jest w stanie skłonić nastolatka by kilka razy w roku puścił się w wielogodzinną podróż na drugi koniec Polski. Widzę w tym z jednej strony szaleńczą tęsknotę. Ktoś chce spotkać takich jak on i rusza w drogę. Z drugiej strony kluby miłośników fantastyki skupiają masę naprawdę bystrych dzieciaków i zapewniają im to czego nie daje szkoła: formację duchową. Wspólnotę. Koleżeństwo…
V
Podsumowując. Zadaniem na dziś jest z jednej strony rozprawa z bydłem terroryzującym szkoły, z drugiej – praca wychowawcza i formacja młodzieży. Stoimy zatem wobec konieczności zmian prawa i wobec konieczności odbudowy organizacji harcerskiej.Jeśli znajdą się chęci i parę groszy przyszłe pokolenia nam za to podziękują.
Czas dany złu
Jan Paweł II w swojej książce „Pamięć i tożsamość” zawarł swoje rozważania na temat Boskiej ingerencji w działania człowieka. Bóg zazwyczaj nie wpływa, pozwala nam zachować naszą wolność z wszystkimi tego konsekwencjami. Czasem ostrzega nas ustami swoich wysłanników i kapłanów. Papież zawarł jednak w swojej pracy rewolucyjną ideę, że Bóg daje złu czas. Naziści popełnili ohydne zbrodnie i za te zbrodnie zostali unicestwieni pociągnąć jednocześnie do grobu szaloną cywilizację, którą usiłowali zbudować. Zbrodnie sowietów powstrzymała najpierw wielka czystka potem wojna która potoczyła się zupełnie inaczej niż planowali. Zbrodnicza cywilizacja ZSRR dziś dusi się wonią własnego trupa. Czas dany złu w Europie właśnie się kończy. Bóg nie może już patrzeć na szaleństwa myśli lewicowej, na masowe zbrodnie aborcji i eutanazji. Nie może już ścierpieć odrzucenia duchowości, oddolnej laicyzacji, pogardy dla wiary, świadomego odrzucania religii.
Nie potrafi już patrzeć bezczynnie na błędy wiernych i ich zafascynowanych modernizmem kapłanów. Na handel kościołami, na przekształcanie opustoszałych świątyń w knajpy i hotele. Na skandale pedofilskie, wyświecanie homoseksualistów na pastorów, na uczynienie lesbijki-alkoholiczki …biskupem jednej ze wspólnot. Najwyraźniej kościoły tak protestanckie jak i nasz muszą oczyścić się w ogniu. Muszą ponownie doznać prześladowań. Muszą zejść do katakumb. Wierni muszą uderzyć pustymi głowami w ściany aż solidnie zadudni. Aż zrozumieją prostą prawdę: religia jest zarazem prawem, obowiązkiem, odpowiedzialnością i ratunkiem.Czas dany złu w Europie właśnie się kończy. Nadciąga nowy potop. Islam.
- «« poprz.
- nast.