Uniósł siekierę, wziął głęboki wdech i uderzył z całej siły. Raz a porządnie, żeby nie trzeba było poprawiać. Coś chrupnęło, tkanki rozeszły się równo pod dobrze naostrzonym brzeszczotem. Spojrzał na swoje dzieło – jeszcze niedawno płynęło w nim życie, a teraz leżało przed nim blade, martwe, rozczłonkowane. Trudno było nawet odgadnąć jego pierwotny kształt. Po ostrzu siekiery spłynęła kropla żywicy…
Rzeźnik drzew to trzeci zbiór opowiadań bezjakubowych. Wcześniejsze – 2586 krokóworaz Czerwona gorączka były naprawdę dobre i znalazły uznanie wśród wielu czytelników, zatem nic w tym dziwnego, że niecierpliwie oczekiwaliśmy kontynuacji. I doczekaliśmy się, bo i tu Andrzej Pilipiuk zafundował nam soczyste danie: parę sztuk krwistych zagadek polanych okultystycznym sosem , okraszonych horrorem i humorem. Ale po kolei.
Preludium do zbiorku stanowi króciutkie Szkolenie, które wprowadza nas w cmentarny klimat czarnego humoru. I to dość skutecznie…
Kto żywy przejdzie szkolenie, rzucany jest od razu na głęboką wodę, by spotkać tytułowego Rzeźnika drzew. Bohaterem głównym jest sympatyczny ksiądz Antoni – nowy proboszcz opiekujący się kaplicą cmentarną na Powązkach. Wydawałoby się, że jego nowi „parafianie” to dość spokojne (acz nieżyciowe) typy. A jednak… Na cmentarzu dochodzi do straszliwego incydentu, w którym ginie dwóch drwali. Za sprawą stoją oczywiście siły nieczyste…
Opowiadanie jest utrzymane w konwencji trochę wędrowyczowskiej, choć samego słynnego bimbrownika tu nie uświadczymy. Jest za to inna postać, która już wcześniej pojawiła się w opowiadanku o Jakubie pt. Ochwat – Ori. Postać o tyle ciekawa, że prowadzi podwójne życie – za dnia weterynarz z niewielkim stażem (i były kleryk, który zwiał z seminarium), w nocy – ekstrawagancki łowca wampirów. Jednym słowem świr.
Następnie czeka nas Operacja: „Jajca” (wiem, brzmi groźnie – zwłaszcza, że przed chwilą wspomniałem o weterynarzu). Tym razem lądujemy w PRLu i wraz z doktorem Gazdowskim – sinologiem – ruszamy tropem dwójki domniemanych agentów obcego wywiadu, aby sprawdzić, po co im są jajka. Nie śmiejcie się, sprawa jest poważna, bo w grę wchodzą wielkie pieniądze i przyszłość naszego kraju.
Kiedy już dowiemy się, jakie tajemnice kryją w skorupkach stuletnie jajca, pora się przenieść do carskiej Rosji z czasów Mikołaja II. Sprawa Filipowa bowiem to (prawie) klasyczne opowiadanie sensacyjne. Mamy tu pościgi, strzelaniny, wybuchy, tajne służby (i ich nieskażone myślą szefostwo) oraz brzemienny w skutki spisek bolszewików. Jest gorąco, mimo tego, że to dopiero wiosna w Petersburgu.
Kto polubił uniwersum Atomowej Ruletki, w którym to Polska jest światowym mocarstwem, tego na pewno ucieszy Szantaż. Otóż tym razem prowadzimy wojnę z Rosją i staramy się, aby nie wyszło na jaw, że nasze imperium to tylko kolos na glinianych nogach. Ale spokojnie – generał Kowalski, dowódca Polskich Sił Zbrojnych oraz pewien genialny sabotażysta mają bardzo chytry plan…
Opowiadanie Czytając w ziemi mieliśmy już okazję spotkać w antologii Demony,choć w nieco innej wersji. Otóż dobrze nam znany archeolog – dr Tomasz Olszakowski wyrusza na Pomorze, by odnaleźć cmentarzysko kultury starszej jeszcze niż Słowianie. Jednakże wchodzi mu w szkodę pewien nawiedzony facet podający się za medium, który odradza kopanie w tym miejscu i straszy potwornymi konsekwencjami…
Wraz z Samiłłem Niemiryczem, opojem i hultajem, wyruszymy nad Dniepr, by zapolować na Połoza. Historyjka utrzymana jest w klimatach dzikopolowych, a samego bohatera (o ile tego infamisa można tak określić) mogliśmy już poznać w jakubowym opowiadaniu Cyrograf.
W Buncie Szewców mamy całkowitą zmianę konwencji – tym razem science fiction w dobrym, wysmakowanym stylu. Jest to spojrzenie na naszą ziemską cywilizację okiem AmiwelechusaMarva – przybysza z odległej Fresii. Autorowi udało się stworzyć bardzo ciekawą cywilizację, jej tradycje i prawa, którymi się rządzi.
Poddasze to klasyczna opowieść o duchach. Mamy tu samotnego artystę – plastyka, jego nawiedzonych sąsiadów, jeszcze bardziej nawiedzonych znajomych i mieszkanie na poddaszu… również nawiedzone. A w dodatku skrywające mroczną tajemnicę dawnego lokatora. Notabene, też artysty – plastyka.
Było o duchach, to niech będzie o ciałach – wracamy na cmentarz, bo w takiej scenerii rozgrywa się akcja Serca kamienia. Zaczyna się jak zwykle – „ukochany” stryjaszek wreszcie kipnął, ale rodzina nie może się tym nacieszyć, bo żeby otrzymać spadek, trzeba spełnić jego dziwne żądania: rozwiązać tajemnicę Domu Czterech Liści, aby odnaleźć dziewczynę która zaginęła ładnych parę dekad temu. Brzmi trochę sztampowo, ale sprawa – jak się okazuje - nie jest ani taka prosta, ani - tym bardziej – jednoznaczna.
Teatralna opowieść zrobiła na mnie największe wrażenie. Czasy PRLu, działacz Solidarności znów się wpakował w kłopoty, ale od czego ma się rodzinę w KC PZPR? Tym razem jednak musi odpracować swoje dla pożytku publicznego, więc trafia do Teatru Wielkiego na nikomu nie potrzebne stanowisko. Ponieważ nudzi się jak mops, zaczyna zwiedzać wielkie gmaszysko, które ukazuje mu swoje tajemnice i świat, który rządzi się zgoła odmiennymi prawami…
Na koniec odwiedzimy Bliski Wschód wraz ze starym znajomym – doktorem Skórzewskim w opowiadaniu Ślad oliwy na piasku. Tym razem nie będzie ubijał żadnej upiornej inkarnacji choroby, ale wraz z legią cudzoziemską trafi na ślad złoża legendarnego panaceum.
Wszystkie opowiadania są ciekawe i wciągające, choć przedstawiają różny poziom (ale praktycznie zawsze – wysoki) i są bardzo różnorodne. Ciekawe rozwiązania, zwroty akcji i charakterystyczne (często dość rubaszne) poczucie humoru sprawiają, że książka jest lekka i przyjemna. W sam raz, by się nieco odstresować. Choć z drugiej strony trochę brakowało mi pewnej stymulacji intelektualnej. Naprawdę chlubnym wyjątkiem było opowiadanie Serce kamienia, w którym bohater jest postawiony przed poważnym dylematem moralnym, co skłania również i czytelnika do chwili zadumy.
Andrzej Pilipiuk przyzwyczaił nas już do tego, że w swych dziełach przemyca różne ciekawostki i dzieli się z nami swoją ogromną wiedzą na różne tematy (głównie historyczne), więc i tym razem mamy okazję się trochę doedukować, co uznaję za duży plus. Choć udało mi się wychwycić pewną nieścisłość – w Rzeźniku drzew ksiądz bierze brewiarz i trybularz (kadzielnicę), by dokonać egzorcyzmu.
Trochę nużące też wydało mi się przeładowanie okultyzmem. Wiadomo, że żyjemy w czasach, w których zainteresowanie wróżbami, magią et cetera jest ogromnie popularne, niemniej jednak miałem trochę przesyt tych motywów w opowiadaniach. Jedziemy na wykopaliska – medium wprowadza się w trans na kracie; chcemy dostać spadek – musimy odwiedzić warszawski Hogwart; robimy buty – trzeba odprawić wstępny rytuał; coś nam stuka na Poddaszu – najlepiej zaprosić kumpli z półświatka newage. Aż strach otworzyć lodówkę…
Postaci są bardzo barwne i różnorodne, wyraźnie zarysowane i nieraz dają się lubić. Poza tym osoba Marva z Buntu szewców jest stworzona z ciekawego świata przeżyć wewnętrznych i z pewną głębią. Aż chciałoby się rzec – więcej takich postaci! Wiadomo, że krótka forma opowiadania nie sprzyja wyjściu poza poziom kartonowo płaskich figurek, ale wykreowanie złożonego, wielopoziomowego bohatera zawsze nadaje twórczości zupełnie innej jakości.
Ze strony wizualnej – wydanie jak zwykle świetnej jakości i utrzymane w atmosferze cmentarnej, a ilustracje dopełniają dzieła – są dynamiczne, choć niewyraźne, mroczne i odrealnione.
W ogólnej ocenie zbiór opowiadań Rzeźnik drzew przypadł mi do gustu. Jest to kawał solidnej pisarskiej roboty, dający dużo radochy podczas czytania, a w dodatku trudno jest się od niego oderwać. Świat przedstawiony jest bardzo sugestywny i oddziałuje na wyobraźnię. Wszystko to w niepowtarzalnym, pilipiukowym stylu. Dla fanów – pozycja wręcz obowiązkowa, dla osób, które nie miały jeszcze do czynienia z tym autorem – książka godna polecenia, choć aby załapać wszystkie niuanse – warto przeczytać najpierw dwa poprzednie tomy „bezjakubowe”.
Oskar „Woskar” Wachowski
Recenzja pochodzi z serwisu valkiria.net przedruk za zgodą autora